Rosie dalej siedziała pod sosną. Było to drzewo na uboczu, niewidoczne w gąszczu. Nikt miał jej nie znaleźć. Jednak ktoś musiał pokrzyżować jej plany. Podnosząc głowę, zobaczyła Will’a, wraz z dwiema szklanymi butelkami. Automatycznie podniosła się do pozycji stojącej. Chłopak podał dziewczynie jedną z butelek.
- Cześć Ross, jak samopoczucie? - zapytał Zabini, popijając napój.
- Idealnie - westchnęła ironicznie i wzięła duży łyk, który, gdy tylko poczuła smak, wypluła. - Co to jest? - skrzywiła się.
Will zaśmiał się, po czym z sarkastycznym uśmiechem powiedział:
- To Łyk Jednorożca, Smith ostatnio mówiła, że dobre, więc wziąłem na spróbowanie. Nie smakuje?
Ta popatrzyła na niego, jak na idiotę. Wyrwała z jego ręki drugą butelkę i wzięła duży łyk.
- Jeśli chciałeś mnie otruć, to arszenik jest całkiem spoko - odparła.
- Arszenik jest zbyt oczywisty, lepszy byłby już jad gogołaka plamistego, bo paraliżuje, a dopiero po drugiej dawce uśmierca - wzruszył ramionami chłopak.
- Ty na serio czytasz te idiotyzmy z podręczników? Poza tym. Jest on wyczuwalny. Arszenik nie - wyszczerzyła się dziewczyna. - A na pewno nie w mocnej whisky.
- Jakbym do tego świństwa - wskazał na trzymaną przez dziewczynę butelkę z Łykiem Jednorożca - dodał jad gogołaka, a ty byś łyknęła, a potem napiła się z drugiej butelki, w której też byłaby trucizna, to zginęłabyś - dokończył.
Ross patrząc się na niego dziwnie podjęła:
- Dobrze wiedzieć, że chcesz mnie wykończyć, Zab - uśmiechnęła się jednym z jej tajemniczych uśmiechów.
- Wiesz, zawsze wolę uprzedzić swoje ofiary przed morderstwem, aby miały tą świadomość, że to ich ostatnie chwile na tym świecie - powiedział poważnie. Po chwili jednak wybuchnął śmiechem.
- Williamie Zabini. Uważaj, bo powiesz coś nie w czas i nie będzie do śmiechu - zacytowała jego matkę, z bardzo poważnym wyrazem twarzy.
- Weź przestań, co tym razem może pójść nie tak? To, że urodziłem się w dzień pechowca nie oznacza, że zawsze będę miał coś zrobić źle - powiedział i łyknął z butelki, którą oddała mu koleżanka.
Między nimi zapanowała cisza. Przerwał ją dopiero Will, pytając:
- Jak Czarna zniosła swoją zmianę imagu?
- Teraz powinnam się mieć na baczności - wzruszyła ramionami. - Może zabije mnie we śnie - kącik ust lekko się uniósł.
- Co ty, ona nie byłaby do tego zdolna - powiedział, ale po chwili wybuchł śmiechem. - Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.Tak serio, to ona mimo wszystko nie zabiłaby cię w śnie, ma dziewczyna chyba jakiś honor…
- Ale wiesz. Mierząc się z psychopatką nie miałaby szans - wyszczerzyła się głupio, po czym wołając wiewiórkę, zaczęła ją głaskać.
- A Nella składała ci już jakieś protesty, czy reklamacje? - zapytał, po chwili dość niezręcznej ciszy.
- Jeszcze nie - odparła. - A co ty się tak wypytujesz? Boisz się, że ciebie też dosięgnie gniew bliźniaczek Nox?
- Nie, po prostu próbuję znaleźć temat, nie nawiązujący do trucizn, broni, bicia, alkoholu, chorób psychicznych, uszkodzeń zdrowotnych, problemów życiowych i czajników - wyjaśnił chłopak, opierając się o drzewo.
- To wybacz, ale ja dzisiaj nie jestem dobrym kompanem do takich rozmów - zaśmiała się smutno Rosie.
- Przestań się tym przynajmniej na razie przejmować. Ona wam to wyjaśni i pomyślicie jak rozwiązać tą całą chorą sytuację. A jak chcesz iść to mogę cię odprowadzić do Pokoju Wspólnego, żebyś nie chodziła sama po nocy, a widzę, że niechętnie tutaj siedzisz - powiedział chłopak przeczesując palcami grzywkę.
- Nie dadzą mi potem żyć w dormitorium. A tak, to siedzę sobie tutaj z wiewiórką, słuchawkami… I wcale nie wysysam w tym momencie twojej energii życiowej - skwitowała. - Nie siedź tu, bo zaraz będziesz smęcił tak, jak ja.
- Uspokój się i chodź ze mną do ludzi, o tam - wskazał bar. - Weźmiemy więcej butelek, zajdziemy twojego kuzyna i Lily, pogadamy, pośmiejemy się, pamiętasz, tak jak na Snake-Party - powiedział chłopak, jak do małego dziecka. Wiedział, że musiała dzisiaj już trochę wypić, miała mocną głowę, ale powoli upojenie ją łapało.
Ta uśmiechnęła się na wspomnienie dnia, w którym obudziła się na podłodze, zaplątana w śpiwór… o porozrzucanych, pustych butelkach nie wspominając. Była to typowa zamknięta, ślizgońska impreza pod namiotami.
- To co, idziesz ze mną? - zapytał się Zab, po chwili milczenia ze strony dziewczyny.
Ta przeprowadzając ze sobą krótką, wewnętrzną rozmowę, w końcu przystała na propozycję Demona.
- Tak.
__
- I wtedy powiedzieli, że powinien był wspiąć się na drzewo i krzyknąć “KOCHAM KAWIE DOMOWE!”.
- Poważnie? Nie lepsze byłoby coś w rodzaju “MCSTARA KOCHAM CIĘ!” - zaśmiała się Gryfonka, która pod wpływem alkoholu, nie zważała na to co mówi. Przecież prof. McGonagall była jej ulubioną postacią!
- Nella! Tyle cię szukam! Miałaś czekać pod drzewem! - podszedł do nich James, z lekko naburmuszoną miną. Jednak po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech, gdy podawał przyjaciółce rękę. - Można prosić?
- Oczywiście, panie Potter! Zobaczymy się potem Fred! - krzyknęła rozpromieniona Nell, wstając z pomocą J’a.
- Jak się bawimy? - zapytał w połowie szybkiego utworu.
- Całkiem, całkiem! Ale szczerze powiedziawszy, to twój przyjaciel ma dziwne żarty! - zaśmiała się, obejmując chłopaka jedną ręką za szyję.
- Opowiadał ci o kawiach?
- Niestety!
- Ale to przecież urocze stworzonka - wyszczerzył się.
- Nie twierdzę, że nie James. Po prostu… jego całe zachowanie było dziwne:
- Idziemy gdzieś usiąść? - zmienił temat Gryfon, gdy skończyła się piosenka. On również zauważył, że postępowanie Freda stało się ostatnio inne.
- Znajdźmy jakieś fajne drzewo! - zaśmiała się. Nie musieli szukać daleko, ponieważ już po kilkunastu metrach natrafili na idealne rozgałęzienie. Pierwszy wdrapał się J, podając przyjaciółce rękę, której ta nie przyjęła, patrząc na niego z uniesioną brwią. Tamten wzruszył tylko ramionami, opierając się plecami o pień. Chwilę później, obok niego, na konarze, zasiadła Nell. Zapadła cisza, która im nie przeszkadzała. Sześć lat znajomości robi swoje.
Siedzieli tak, ciesząc się z chwilowej samotności.
Nagle chłopak, widocznie sobie o czymś przypominając, zeskoczył z drzewa, potykając się. Złotooka spojrzała na niego z uśmiechem, zaraz jednak tracąc rezon.
- James?
- Nic mi nie jest! - odpowiedział, nadal z twarzą w ziemi. Podniósł się, obrócił w jej stronę i rzekł - Zaraz wrócę, muszę coś szybko załatwić! - nawet z tej odległości widziała w jego oczach panikę, dlatego kiwnęła głową, nie chcąc go dłużej zatrzymywać. Chłopak puścił się biegiem, a Nell postanowiła wejść na wyższe piętra drzewa, ukryte za koroną liści. Zmieniła się w geparda i rozpoczęła wspinaczkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz